Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Powoli, mozolnie przyszywa kokardę i podaje Wielohradzkiemu maskę.
Tadeusz kładzie maskę na twarz, i wypukłe jego oczy odrazu zostają udręczone tą fatalną baryerą, która je przyciska.
— Może wykrajać większy dżury? — proponuje żyd w czerwonym szaliku.
Lecz na korytarzu dają się słyszeć piski, chichoty i śmiechy.
Nancia szybko uprząta porozrzucane kostiumy i poprawia światło lamp.
Wielohradzki, nie chcąc być widzianym w téj kuchni tajemnicy, pyta szybko, zdjęty znów gorączką:
— Ile się należy?
— Piętnaście guldenów...
— Dobrze!... proszę oto pieniądze. Zostawię tu mój płaszcz i za godzinę przyjdę po niego!..
Wychodzi i na kurytarzu mija całą bandę podrostków, zmierzających ku jasnéj smudze światła.
— To ci szyk maska! — odzywa się jeden, potrącając Tadeusza.
— Zostaw go, to jakiś z grandy!... — mówi drugi, rechocząc cicho.
Lecz inni dopadli już drzwi i wołają:
— Panno Nanciu, panno Nanciu, daj nam panna kostiumy dzikensów z Hafrykanki!...
Wymawiają „Hafrykanka”, szczekając prawie z wysiłkiem to H nieszczęsne.