Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Prostowała się, odzyskiwała znów całą dystynkcyę wielkiéj damy, lecz Tadeusz smutnym giestem przeciął jéj dalsze słowa.
— E! proszę mamy... — wyrzekł, siadając na brzegu sofy — to są wszystkie piękne słowa... a rezultaty są inne i ciężkie do przebycia. Ja wiem jedno: mam dosyć bywania w wielkim świećie i pragnę odsunąć się jeszcze więcéj.
— Dlaczego wszystkich tych ludzi podciągasz pod jedno miano? Pomiędzy nimi są ludzie wielkiój zacności i nadzwyczajnych zalet...
— Być może! ja jednak poznawać ich nie pragnę. Dosyć mi tego, co przeszedłem i...
Ujął rękę matki i dokończył:
— I co mamcia przeszła...
Oczy Wielohradzkiéj zaszkliły się łzami. Po raz pierwszy Tadeusz, zamiast czynienia jéj gorzkich wymówek, wspomniało jéj cierpieniu. Probowała jednak protestować.
— O... ja... — wyrzekła — ja w téj sprawie się nie liczę. To ty, moje biedne dziecko, ty przeszedłeś wiele...
Tadeusz, po dawnemu, osunął głowę na kolana matki.
— Tak... matuchno!.. oboje przeszlimy smutne chwile. Ale niechże się to nie powtórzy... Odsunę się jeszcze więcéj od nich... skończyły się prowadzenia kotylionów i wodzirejostwo! Niech im tam aranżuje