Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tańce kto chce... Ja mam dosyć... wolę siedzieć w domu.
Wielohradzka westchnęła. Serdeczna radość ogarnęła ją, gdy czuła znów głowę syna pokorną i łagodną, tulącą się do niéj z ufnością, lecz troska o „karyerę” dławiła ją ciągle jak zmora.
— Czy to nam źle tak razem?.. — szeptał Tadeusz — będę mamci czytał w zimowe wieczory gazety, książki... Tecia nam zrobi herbaty... Panie będziecie szyły... Nie, daję słowo, takie ciche życie może mieć wiele uroku: zobaczy mama!
Wielohradzka smutnym wzrokiem spojrzała dokoła.
Ten biedny i czysty pokój wydawał się jéj w téj chwili grobem, w którym Tadeusz dobrowolnie chciał się zagrzebać.
— I wie mama... — ciągnął daléj Tadeusz — ja, im więcéj się zastanawiam, tém więcéj dochodzę do przekonania, że Tecia byłaby dla mnie doskonalą żoną, a dla mamy wyborną synową.
Ujął rękę matki i podłożył sobie pod głowę.
— Niech się mamcia nie gniewa... nie unosi... nie sprzeciwia. Ile razy mamcia mówiła, że kobieta powinna być cichą, łagodną, skromną! To są wyrazy mamy. Czy Tecia nie jest właśnie taką cichą, łagodną kobietą?..
— Tak! ale czy ta partya dla ciebie?
Tadeusz uśmiechnął się z ironią.