Strona:PL X de Montépin Z dramatów małżeńskich.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W progu stanęła Blanche uśmiechnięta, swobodna, zalotna.
— Dzień dobry kochany hrabio — rzekła, podając mu rękę.. — Rada jestem pańskiemu przybyciu... Między nami mówiąc, spodziewałam się pana...
— Spodziewałaś się mnie pani?
— Po wczorajszem spotkaniu, byłam pewna, że przybędziesz... Jesteś pan człowiekiem dobrze wychowanym, zawiniwszy względem mnie, przychodzisz się usprawiedliwić... Nie wątpię, że byłbyś to wcześniej uczynił, lecz obawiałeś się zastać mnie zadąsaną i gniewną... Uśmiech mój wczorajszy uspokoił pana, i oto jesteś... Lepiej późno, jak nigdy!... Przyjmuję tłomaczenie i wyznaję, że przybycie pańskie, uszczęśliwia mnie nad wszelki wyraz... Będziesz mnie pan odwiedzał w mej samotności... żyję tak odosobniona od świata, nie mam przyjaciół — bądź moim przyjacielem i nadal... dobrze hrabio?...
— A więc — wyjąkał Paweł zdumiony — więc, to nie przywidzenie... Przebaczyłaś mi pani?...
— Ależ tak, naturalnie! — zawołała panna Lizely z odcieniem zniecierpliwienia. — Czy byłabym panu podała rękę, żywiąc w sercu żal lub niechęć?... Ja kłamać nie umiem. Zraniłeś mnie pan boleśnie, ale zastanowiłam się i uznaję, że nietylko pan zawiniłeś — jam też zbłądziła... Nie umiałam opanować cię, mój hrabio, w tem leży rzecz cała... ale co pan chcesz, byłam śmieszną, rozmarzoną i... kochałam cię do szaleństwa!!! Co za nierozsądek!!!
— Kochałaś mnie pani?! — powtórzył Paweł.
— Tak, jak w romansach i w dramatach, kochany hrabio! — Mogłeś deptać po mnie, nie byłabym jęknęła, — dla ciebie byłabym w ogień poszła... co za głupota, prawda?
— A teraz?...
— Teraz, wszystko minęło... a na dowód, że ze mnie dobry dzieciak, ofiaruję panu moją przyjaźń.
— A jeśli ja cię kocham jeszcze, kocham więcej niż kiedykolwiek? — zapytał Paweł z zapałem.