Strona:PL X de Montépin Z dramatów małżeńskich.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Za późno, kochany panie, — zawołała Blanche, wybuchając śmiechem. — Zresztą, nie uwierzyłabym temu, a to dla prostego powodu, żeś mnie pan nigdy nie kochał...
— Ja nie kochałem ciebie!!!
— Tak jest... upokarza mnie to przekonanie, lecz go nie zmienię. Jestem piękna — podobałam się panu przez chwilę, oto i wszystko... Niema w tem winy pańskiej — nie zawsze władamy sami sobą... Teraz dajmy pokój przeszłości niemiłej dla mnie, a mówmy o panu... o panu jedynie! — Nie uwierzysz, kochany hrabio, jak się żywo tobą interesuję... Będziesz miał we mnie życzliwego towarzysza...
— Po cóż mówić o mnie — rzekł Paweł — wszak ostrzegłaś mnie pani, że słowom moim nie wierzysz...
— Owszem, wierzyć ci będę, gdy mówisz o sobie, o twem pożyciu — nie zaś o uczuciach twoich względem mnie. Jesteś pan ożeniony, masz majątek... czy pozyskałeś także szczęście?...
— Nie — odparł szorstko pan de Nancey.
— Ach! mój Boże! co pan mówisz? — westchnęła panna Lizely, a wyrazistą jej twarz pokrył cień smutku. — Nie jesteś szczęśliwym! — to niemożebne! — Dlaczego? — Bo masz wszelkie dane ku temu... świetne położenie towarzyskie... wielki majątek... piękną żonę.. Bo piękną jest ta twoja żoneczka, ze swym dziecięcym uśmiechem na ustach, z niewinnem spojrzeniem i twarzyczką Madonny!
— Widziałaś ją pani! zawołał Paweł ździwiony.
— Naturalnie... Dziwi to pana?
— Bardzo! — przyznaję to...
— Jednak niema w tem nie zadziwiającego... Nie byłabym godną córą Ewy, gdybym nie była zapragnęła ujrzeć tę, która stała się moją szczęśliwą rywalką... Zeszłej wiosny, udałam się pewnego popołudnia do Montmorency, a dowiedziawszy się, że pana niema w domu, prosiłam o pozwolenie zwiedzenia wnętrza zameczku... Teść pański handlował kor-