Strona:PL X de Montépin Z dramatów małżeńskich.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

P. de Nancey czuł, że zerwane pęta nawiązują się napowrót. Oczy jego i myśl nie mogły się oderwać od tej kobiety, która przez dwa dni do niego należała... Wspomnienie upajało zmysły Pawła, usta jego wyszeptały słowa:
— Omyliłem się!.. Ją to kochałem jedynie, a nie Małgorzatę...
Po skończonym przedstawieniu p. de Nancey; nie zdając sobie dobrze sprawy z tego co czyni, pobiegł i stanął na drodze, którą Blanche przebywać miała. Spodziewał się, że go spiorunuje wzrokiem. Lecz chciał raz jeszcze uczuć woń, którą wydzielały jej suknie, tę woń, która zdawała się być jej własnym zapachem.
Drzwi loży otwarły się. Wielu mężczyzn, żądnych widoku tej niezwykłej piękności, utworzyło szpaler po dwóch stronach korytarza.
Blanche szła wolno ścigana przez szmer uwielbienia. Była spokojna i chłodna, trzymając w lewej ręce bukiet z mchowych róż, prawą podtrzymywała fałdy okrycia wschodniego, z białej materji w złote pasy.
Nie spuszczała oczów, lecz nie zatrzymywała ich na nikim.
Paweł stał ciągle... Blanche zbliżyła się... zapewne przejdzie nie spostrzegłszy go nawet.
Lecz inaczej się stało. Traf, czy wpływ magnetyczny jego oczów, utkwionych w jej twarzy sprawił, iż panna Lizely odwróciła nieco głowę w stronę, gdzie stał hrabia, i wzrok ich spotkał się w przelocie.
Blanche zadrżała, twarz jej oblał purpurowy rumieniec, lecz z oczów nie padł piorun nienawiści. Uśmiech rozchylił koralowe usteczka, ukazując sznur perłowych ząbków. Pochyliła wdzięcznie główką, oddając ukłon p. de Nancey i przeszła, niknąc w tłumie.
Paweł chciał biedz za nią, lecz ścisk był tak wielki, iż musiał wyrzec się swego zamiaru.