Strona:PL X de Montépin Z dramatów małżeńskich.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się nader rzadko, uśmiech jego stawał się złośliwym, a spojrzenie pełne fałszywego blasku.
Paweł rozłożył na stole papiery w systematycznym porządku, niby mówca w izbie, przygotowane notatki, mające w danej chwili przypomnieć mu, cyfrę, lub fakt niezbity, przechylający szalę zwycięztwa, na jego stronę.
— Domyślacie się moi dobrzy przyjaciele — mówił — że, jeśli postarałem się dziś o przyjemność zgromadzenia was dokoła siebie, uczyniłem to dla tego, by z wami jak w rodzinie, pomówić o naszych wspólnych sprawach. Wszak domyślacie się o co idzie?
— Jeszczeby! — wyrzekł ktoś niechętnie.
Paweł ukłonił się z uśmiechem.
— Byłem tego pewny — odparł — że dość na to sprytnymi jesteście! — Tak, mamy wspólne interesa, z czego szczęśliwy jestem. Choć nie uważam was za wierzycieli, jestym waszym dłużnikiem, i chciałbym nim być sto razy więcej. Tak chciałbym więcej wam być winien, słowo honoru!
Tu kilka głosów urwało się razem.
— No no! — szemrali jedni.
— Pan hrabia winien nam jest i tak dosyć!
— Po cóż dług powiększać?
— Zrozumiecie to za chwilę, drodzy przyjaciele moi — odparł Paweł de Nancey z niezmiennym na ustach uśmiechem który, mimo jego woli, stawał się drwiącym.
Przebiegł oczyma po papierach zapełnionych cyframi i ciągnęł dalej:
— Przejęty głębokim szacunkiem dla starej tej prawdy, że: „Dobre rachunki czynią dobrych przyjaciół“, a chcąc rachować dla siebie drogą mi życzliwość waszą, postarałem się o wzorowy porządek w moich notatkach. Znam położenie swoje tak dobrze, lepiej może, niż komisarz sądowy likwidujący interes bankruta, zna okoliczności, które przeszedł jego klient, i sądzę, że właściwie postąpię, przedsta-