Strona:PL X de Montépin Z dramatów małżeńskich.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tak upłynęły dwie godziny czasu. Nagle Blanche podniosła głowę pytając:
— Zostaniesz na obiad ze mną?
— Jeśli pozwolisz...
— Wróćmy do domu, nie cię nie ciągnie do Paryża, wszak prawda? — pojedziesz ostatnim pociągiem.
— Zawsze za wcześnie, gdy cię opuścić muszę.
Podano obiad. Po raz to pierwszy p. de Nancey zasiadł do stołu w Ville-d’Avray. Obiad był wyborny, wina znakomite. Lecz potrawy schodziły zaledwie naruszone, oboje nie mieli apetytu. Blanche drżała na całem ciele, Pawła zajmowała jedna jedyna myśl.
Nagle żywe światło zabłysło, i odgłos padającego w blizkości pioruna zatrząsł domem.
Panna Lizely na wpół bezprzytomna, padła w objęcia Pawła:
— Ratuj mnie! — zawołała — ten odgłos przyprawia mnie o szaleństwo.
Mówiła prawdę. Należała do rzędu osób, które burza przeraża i ubezwładnia.
Pioruny biły bez przerwy. Wiatr się zerwał, słychać było łamanie się gałęzi pod oknami. Deszcz bił w szyby, niby tysiące nocnych ptaków skrzydłami. Szalet drżał w swych posadach, błyskawice oświetlały ciemności.
Blanche płakała jak dziecko, nie słuchając perswazji Pawła. Panna Lizely starała się zapanować nad sobą wtedy dopiero, gdy Tomas wszedł do pokoju.
— Przychodzę uwiadomić panią — rzekł lokaj, iż godzina odejścia ostatniego pociągu się zbliża, lecz Robert nie odpowiada za bezpieczeństwo pana hrabiego, jeśli jechać zechce. Konie są wylęknione burzą, w stajni nie chcą stać spokojnie, i zaprządz się nie dają.
— Niech nie zaprzęga! — zawołała Blanche, niepodobna jechać w taką burzę... Przygotujcie pokój gościnny.