Strona:PL X de Montépin Z dramatów małżeńskich.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

twarz jego była fjoletowa, oczy nieco błędne, język rozwiązał się zupełnie.
Lebel-Girard wziął na bok p. de Nancey.
— A co panie hrabio, nie mówiłem, czy nie wygląda ten poczciwiec na apoplektyka? Przejdźmy do salonu. Ja zajmę i oddalę Małgorzatę, pan rozmów się ze starym. Trzeba się spieszyć. Małżeństwo to musi być zawarte, nim atak ostateczny zabierze lub obezwładni ojca; to mogło by sprowadzić nieprzewidziane trudności.
Weszli do bawialni. Mikołaj Bouchard chwiał się na nogach. Małgorzata nie zwracała na to uwagi; pewnie przywykła widzieć ojca w tym stanie.
Lebel-Girard w towarzystwie Małgorzaty wysunął się do parku. P. de Nancey pozostał sam na sam z Mikołajem Bouchard, którego głośny oddech oznaczał ciężką pracę trawienia.
— Jak tu zacząć? pomyślał Paweł. — Czy mój przyszły teść jest obecnie wstanie zrozumieć mnie?
Lecz wahanie nie długo trwało. Stare wina, absint i likiery wywołały wzruszenie. Stary poczciwiec, zataczając się i ocierając łzę, zbliżył się do pana de Nancey, a wziąwszy jego rękę w swoje dłonie, zaczął mówić. Głośne napady czkawki przerywały mu słowa:
— Panie hrabio.. a raczej dziecię moje... drogie dziecię (wszak pozwolisz mi tak cię nazwać): czy niemasz nie do powiedzenia mi?.. Mów bez wahania... Otwórz mi serce swoje... Słucha cię ojciec... a tam zwysoka, słyszeć cię będą przodkowie nasi...
Słuchając patetycznego zaklęcia, które jak i inne przemówienia Mikołaja Bouchard’a musiało być wcześniej ułożone, Paweł zaczął mówić:
— Jestem do głębi serca przejęty i wdzięczny za okazywaną mi życzliwość... i ufam, że pan czytasz w sercu mojem i odgadujesz to, czego ja wypowiedzieć nie śmiem...
— Do licha! zgaduję — zawołał Mikołaj Bouchard, — ale niemniej chciałbym usłyszeć z ust pana,