Strona:PL X de Montépin Z dramatów małżeńskich.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mówiących, została olśniona wymową Pawła. Ogarnęła ją wielka nieśmiałość, lecz po chwili odzyskała panowanie nad sobą, i odpowiadała na pytania trafnie, dowodząc, że intelligencja jej równała się piękności.
Paweł i Małgorzata zatrzymywali się po drodze. Ona rwała róże, układając z nich wiązankę, którą przypięła do stanika.
— Czy mogę panią prosić o jedną łaskę? — zagadnął nagle Paweł.
Małgorzata podniosła na mówiącego zdziwione oczy.
— Łaskę? — powtórzyła.
— Nie domyśla się pani?
— Nie...
— Chcę prosić o jeden kwiat róży...
— Nic łatwiejszego — rzekła pochylając się nad krzakiem róży mchowej, biorąc do ręki na wpół rozwinięty pączek.
Paweł powstrzymał ją.
— Nie zrozumiałaś mnie pani — ja pragnę mieć jedną z róż, które przystroiły ciebie pani.
— Czemu? — dodało dziewczę z zachwycającą naiwnością, — te są o wiele piękniejsze.
— Być może, lecz tamte mają dla mnie większą wartość.
Małgorzata przestała pytać. Twarz jej powlokła się szkarłatem, a serce silniej bić zaczęło.
— Czy pani odmawia?...
Dziewczę odczepiło jeden kwiat róży i drzącą ręką podało go towarzyszowi.
— Dzięki! zawołał Paweł — stokrotne dzięki! — Podniósł kwiat do ust i złożył na listkach pachnących gorący pocałunek.
— Brawo panie hrabio! otóż to co się zowie rycerskość tradycyjna!... postępek godny nieboszczyka Richelieu’go! — zawołał Mikołaj Bouchard zacierając ręce.
Obaj przyjaciele, ukryci za klombem bzu, byli świadkami wyżej opisanej sceny. Nagła interwencja