Strona:PL X de Montépin Z dramatów małżeńskich.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Więc ona mnie zna?
— Doskonale.
— Gdzież mnie widziała?
— Pewnie w lasku, w operze, na wyścigach i t. p. Nie pytałem jej o to.
— Czy wie o stanie moich interesów?
— Wie wszystko i to ją wcale nie zraża. Uznałem za stosowne przesadzić wysokość pasywów o sto tysięcy franków, aby dostarczyć panu hrabiemu nieco pieniędzy na drobne wydatki.
— Doskonała myśl, arcy-praktyczna, jakby powiedział nasz przyjaciel Gobert. To dziewcze, to istny anioł, umieram z ciekawości ujrzenia jej skrzydeł.
— Czy pan hrabia znajdzie wolną chwilę w tym tygodniu?
— Jeszcze wolny jestem.
— Czy byś pan zgodził się jechać tam ze mną jutro, o pierwszej godzinie?
— Jechać? gdzie?
— Do Ville-d’Avzay.
To panna Lizely mieszka w Ville-d’Avzay?
— Tak jest, tam spędza lato i jesień, w prześlicznym domeczku. Zobaczy p. hrabia. Posiadłość ta jest jej własnością, lecz ja jej nie liczę, to dodatek, niby coś w guście klejnocika, pierścioneczka, wartującego 80,000 fr. Więc jedziemy?
— Jedziemy. Jutro przed pierwszą będę u pana. Pojedzimy moim ekwipażem.
— Jestem na rozkazy, lecz jechać musimy moim faetonem, mam swoje powody.
— Jakie?
— Czysto handlowe. Spacer ten da panu hrabiemu sposobność, ocenienia wielkich zalet pary kłusaków, które zamierzam panu sprzedać. Są to najpiękniejsze stepper’y, jakie miałem kiedykolwiek w mej stajni. Sądzę, że się okażą godne zawieźć pana hrabiego i panią hrabinę w dzień ślubu do kościoła.
— Uważaj pan interes za skończony, — rzekł Paweł z uśmiechem.