Strona:PL X de Montépin Z dramatów małżeńskich.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Szelest kroków zwrócił jego uwagę, otworzył oczy pytając;
— Kto tam?...
— To ja... — rzekła Małgorzata, zbliżając się ku niemu.
René zadrżał. Nie wierzył własnym oczom.
— To pani, hrabino!... — wyszeptał — Pani tutaj... to niepodobne!...
— A jednak tak jest... — odrzekła, — Jesteś pan chory... byłam niespokojna, chciałam cię widzieć... i przyszłam... Cóż w tem dziwnego... wszak jesteśmy przyjaciołmi?...
— Oh! Boże, czy ja jestem twoim przyjacielem?! Chciałbym oddać życie za ciebie pani!... Oh! jakżeś.. dobra hrabino, wdzięczność moja nie ma granie... Ale lękam się...
— Czego?...
— Jeśli się kto dowie?...
— To cóż?.. Ozy przychodząc tu, popełniam co złego?...
— Oh! nie...
— Lecz nie zajmuj się pan moją osobą — przerwała żywo Małgorzata... — Mówmy o tobie... Biłeś się... Oh! jakże mężczyzni są nierozważni, narażając swe życie o byle drobnostkę... Lecz cóż było powodem zajścia?...
— Nie ważnego — szepnął René zmieszany. — Spór o wyścigowego konia...
— Nie — rzekła — to nie było przyczyną...
— Ależ naprawdę...
— Nie mów pan nieprawdy!... Znam cię, nie narażałbyś swego i cudzego życia dla konia... Więc nie ukrywaj przyczyn, chodziło o kobietę, czuję to...
Pan de Nangés pochylił głowę milczące.
— Widzisz — rzekła hrabina, a głos jej drżał silnie. — Miej ufność, jestem twoją przyjaciółką, mogę zostać powiernicą twych tajemnic i smutków...
— Oh pani! błagam cię, nie pytaj mnie więcej...
— Dla czego?...
— Są rzeczy o których ty nie powinnaś wiedzieć...