Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak... jeśli jestem w usposobieniu — mruknął Trilby.
— Zawsze w niem jesteś... zawsze! nieprawdaż, panie Will Scott? — pytał podrostek.
— Jakto... i mnie znasz także? — zawołał irlandczyk z uśmiechem.
— Do czarta! jesteś pan nierozłącznym przyjacielem pana Trilby — rzekł chłopiec. — I ciebie również podziwiam, gdy z długim biczem w ręku, w sukni z ogonem i w szerokich, złotem naszywanych pantalonach, podrzucasz jajka indycze, chwytając je w powietrzu. Jestem dzieckiem naszego okręgu, stałym gościem cyrku Fernando.
— Lecz czemże mogę służyć panom? — przerwał właściciel zakładu.
— Najprzód dwa kieliszki piołunówki — odrzekł Scott — a później pomówimy o reszcie.
— Będziecie więc jedli u mnie śniadanie?
— Tak... lecz chcielibyśmy coś niezwykłego... wykwintnego... Pragniemy ugościć pewnego dżentelmena, dyrektora cyrku amerykańskiego, który nas angażuje do siebie.
— Podam więc wam na pierwsze danie królika, chwałę mojego zakładu.
— Schocking! — zawołał Trilby z tak komićznem skrzywieniem, iż młody wyrostek wybuchnął śmiechem.
— Nie... nie! żadnych królików! — poparł Will Scott. — Ja sam podyktuję potrawy.
Gospodarz zakładu wziął szyfrową tabliczkę wraz z kawałkiem kredy i gotów był do pisania.
Scott dyktował:
— Szynka York i liońska kiełbasa, sardele ze świeżem masłem. Łosoś w majonezie, schab z młodemi kartofelkami. Sałata i legumina. Na deser ser Chester, owoce, kawa i likiery. Co zaś do wina, daj pan najlepsze, jakie masz w swojej piwnicy.
— A! do kroć tysięcy! — zawołał młody chłopiec, nie mogąc powściągnąć się dłużej. Otóż prawdziwa uczta Baltazara!