Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/870

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

znał się już z mym synem. Otóż na szczęście, odrazu go pan znalazłeś. Czy znasz pan dobrze pana Dumay?
— Nie... zbliska go nie znam...
— A więc odwróć się pan. Widzisz pan tego młodego chłopca, czytającego dziennik?
— Widzę...
— To on.
— Nareszcie? — zawołał Flogny z radością.
— Może pani życzysz sobie, ażebym go powiadomił, iż ktoś chce się z nim widzieć?
— Nie... nie! Nie przeszkadzaj mu pan, sam pójdę do niego.
Tu Flogny podszedł do Misticota.

IV.

Arnold Desvignes, z oczyma wlepionemi w policyjnego agenta, nie stracił najmniejszego jego gestu podczas krótkiej rozmowy z właścicielem hotelu, a znając dobrze powód jego przybycia do Blévé, odgadywał z łatwością treść pogadanki.
Flogny zatrzymał się u stolika, przy którym siedział Misticot. Podrostek z Montmartre spojrzał na niego.
Agent ukłonił się.
— Mam honor mówić z panem Stanisławem Dumay, nieprawdaż? — zapytał.
Misticot spojrzał zdumiony na mówiącego. Usłyszał wymówione swoje nazwisko przez nieznajomego, w obcem mieście, gdzie po raz pierwszy był w życiu. Co to znaczyło?
Z osłupienia nie zdołał zaraz odpowiedzieć.
— Z panem Stanisławem Dumay, znanym pod nazwą Misticota, mieszkającym w Paryżu przy ulicy Fléchiér... — mówił dalej Flogny.
— Nie wiem, dlaczego pan zapytujesz mnie o to? — wyszepnął chłopiec. — Ja pana nie znam wcale.