Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/871

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wiem... — odparł agent z uśmiechem. — Zaraz jednakże zawrzemy z sobą znajomość. Przybywam w celu otrzymania od pana objaśnień...
— Odemnie?
— Tak jest... od pana — rzekł Flogny, siadając przy stole obok podrostka. — Wiem o celu pańskiej podróży do Blévé. Jesteś pan tu wysłanym z polecenia nader szanownego stowarzyszenia religijnego, do którego należysz, i działasz za wskazówkami siostry Maryi, zakonnicy ze zgromadzenia św. Wincentego à Paulo. Zresztą, szczegóły te mnie nie obchodzą i nie mam zamiaru mieszać się w to wcale. Przybyłem tu umyślnie, ażeby widzieć się z panem, będąc powiadomionym o pańskim wyjeździe przez kogoś, którego oba wielce poważamy, a mianowicie przez zacnego ojca Loriot...
Lecz zkąd on mógł panu powiedzieć, żem ja wyjechał do Blévé, jeśli sam o tem nie wiedział? — odrzekł Misticot.
— Nie on mi wskazał miejscowość. W pałacu bankiera, Juliusza Verrière, dowiedziałem się, gdzie mogę pana odnaleźć.
Mimo, iż słowa powyższe winny były przekonać Misticota, że cel jego podróży został wyjawionym przez siostrę Maryę nieznajomemu, postanowił przyodziać się powściągliwością.
Arnold natężył słuch, a mimo, iż od dwóch rozmawiających oddzielał go stół komisanta handlowego, Delvigna, nie stracił ani jednej sylaby z owej rozmowy, prowadzonej półgłosem.
— Cóż wiec pan żądasz odemnie? — zapytał chłopiec.
— Żądam, ażebyś mi przyszedł z pomocą w wymierzeniu kary nędznikom, którzy uwieźli podróżnego z Indyjskiego hotelu przy ulicy Joubert przed dwoma miesiącami.
Osłupienie Misticota wzrastało z każdą chwila.
— Ja... — odrzekł — ja mam panu dopomódz w odkryciu sprawców tej zbrodni, o której tyle mówiono?