Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/729

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dobrze więc... uczynisz mi wielką przysługę... Lecz ani słowa o tem przed Wiktoryną, gdybyś się z nią widział.
— Widzieć się z nią, skoro tak piękne ma o mnie wyobrażenie? Nie... nie!.. Nie życzę sobie by mi skoczyła do oczu. Oto dziesięć luidorów... Weź je... nie dziękuj i ty tak samo byś względem mnie postąpił. Hej! chłopiec... dwa absynty i karty do pikiety.
Podano to wszystko.
— A cóż robi ten twój przyjaciel? — pytał Béraud mieszając karty.
— Nie widziałem się z nim od tej ostatniej nocy. Sądziłem, iż go tu zastanę.
— Gdyby przyszedł, zaprosimy go na obiad.
— Brawo! zaproś go... To dzielny chłopak, nie żałuje na poczęstunek.
Tu obaj kuzynowie zaczęli grać w pikietę, oczekując na przybycie wyż wzmiankowanej osobistości.
Ów mniemany Cordier, wkrótce po odejściu od niego Pawła Béraud gałganiarza, wyszedł z ulicy de Geindre gdzie go znano pod tem nazwiskiem i poszedł do oczekującego nań nieco dalej fiakra.
— Na ulicę Flèchier... — rzekł po angielsku do woźnicy. — Zatrzymasz się na rogu ulicy Saint-Lazare.
Powóz przystanął w miejscu wskazanem i Cordier a raczej Will Scott zwrócił się pod numer 9, na ulicę Flèchier. Wszedłszy do tegoż domu, udał się schodami na czwarte piętro, gdzie Trilby mieszkał od tygodnia pod nazwiskiem pana David, agenta od ubezpieczeń na życie.
Zamiast zadzwonić, Will Scott zapukał trzykrotnie we drzwi w równych przesłankach, pokasłując zlekka.
Był to znak umówiony między dwoma wspólnikami Arnolda Desvignes.
Trilby otworzył drzwi natychmiast. Scott wszedł.
— I cóż? — zapytał.
Trilby położył palce na ustach szepcząc z cicha: