Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/659

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Napełniwszy powtórnie kieliszki absyntem wychylili je. Oczy Eugeniusza błyszczały ponuro.
— Czy chcesz powracać do domu na obiad? — pytał nieznajomy.
— Nigdy... po co miałbym tam wracać?
— A więc ja ciebie zapraszam z sobą. Pójdziemy na obiad do Bonvaleta.
— Ileż tam kosztuje na osobę? — pytał Loiseau, szukając w kieszeniach: — uprzedzam cię, że moje źródło wysycha.
— No... no! już ja zapłacę, za ciebie. Kiedyś ty znów się odwzajemnisz.
— To dobrze... Lecz powiedz, ile się tam płaci?
— Cośkolwiek więcej, niż w innych restauracyach... Przypuśćmy od nas dwóch dwadzieścia franków.
— To zgoda!
Loiseau uwziął karty, gdy jednocześnie Paweł Béraud, wszedłszy do sklepu, zbliżył się ku obu grającym.
— A przybywaj-że! — rzekł doń introligator — zamówiłem absynt dla ciebie. Rozgrywamy tu właśnie obiad... Chcesz należeć na trzeciego?
— Nie wrócisz więc na obiad do siebie? — zapytał Béraud.
— Nie! urządzamy dziś sobie ucztę nielada... po dziesięć franków od osoby, ni mniej, ni więcej.
— Po dziesięć fraków? — zawołał Paweł. — Nie... nie... ja nie jestem tak bogatym, abym mógł tyle płacić za obiad. Wracam do siebie, do domu, gdzie nawet mam się z kimś widzieć. Przedtem jednakże chcę ci udzielić pewną wiadomość. Zgadnij, kogo spotkałem przed chwilą, wyszedłszy z biura?
— Zkąd mogę to wiedzieć... Mów... kogo spotkałeś?
— Verrièra.
— Co... Juliusza Verrière... mojego wuja, bankiera?
— Tak.
— Cóż on tu robił w tej stronie miasta?