Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/660

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Szedł za interesami. Chce otworzyć przy swojem biurze na ulicy Le Pelletier Bank popularny dla uboższej ludności, myśl, jak się zdaje, doskonała! Już przylepiają głoszące o tem afisze na wszystkich rogach ulic Paryża. Ztąd, rzecz prosta, potrzebując podwoić swój personel, proponował mi, ażebym przyjął miejsce u niego.
— Z jakiem wynagrodzeniem?
— Sześćdziesiąt pięć franków miesięcznie.
— Bierz bez wachania... coprędzej.
— Tak też uczynię.
— Lecz wtedy rzadziej widywać się z sobą będziemy.
— Bynajmniej... biura tam zamykają również o szóstej godzinie.
— To dobrze... A odkąd masz zamiar objąć obowiązek u Verrièra?
— Potrzebuję ośmiu dni czasu na uwolnienie się z dotychczasowej mej służby.
— Ośmiu dni... — powtórzył milczący dotąd towarzysz Eugeniusza Loiseau. — Przez ten czas bankier może zmienić zamiar, lub wziąć kogo innego, i pan na koszu osiądziesz. Wierzaj mi, opuść coprędzej swe Lyońskie biuro kredytowe, a obejmij nowy obowiązek.
— Słuszna uwaga... rozpatrzę to jeszcze.
Służąca przyniosła trzy kieliszki absyntu.
Podczas, gdy Béraud swój wychylał, Loiseau rozgrywał nową partyę pikiety ze swym towarzyszem, który starał się ją równie przegrać, jak dwie poprzednie.
— Przegrałeś! — zawołał, śmiejąc się, mąż Wiktoryny; — musisz zapłacić za wszystko. Szczęście widocznie dziś cię opuściło.
Paweł Béraud spojrzał na zegarek.
— W pół do ósmej — rzekł — muszę odejść. Do jutra zatem, do widzenia tu, o tej samej godzinie.
— Wyjdę z panem, ażeby sobie kupić cygar — rzekł towarzysz Eugeniusza. — Zaczekaj tu na mnie... — dodał, zwraca-