Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/531

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie było jeszcze dziesiątej, a już Misticot znajdował się na swem stanowisku.
Gdy fiakr nadjechał i chłopiec spostrzegł przez szybę siedzącą wewnątrz zakonnicę, pospieszył drzwiczki otworzyć.
— Bogu chwała!.. że cię znajduję wreszcie me dziecię — rzekła siostra Marya. — Powiedziano ci, com poleciła?
— Tak moja siostro; i otóż przybyłem ściśle na oznaczoną godzinę.
— Byłam pewną, że się nie opóźnisz... a teraz pójdź ze mną.
Misticot mocno zaciekawiony, szedł za zakonnicą do budynku, przytykającego do kaplicy, gdzie znajdowały się biura, w których składano na kościół ofiary, i udzielano pozwoleń na zwiedzanie budowli.
Wszedłszy tam, siostra Marya, spotkała znanego sobie księdza w podeszłym wieku.
— Mój ojcze... — rzekła, witając go uprzejmie — pozwolisz mi pomówić chwilę z tym dzieckiem... Tu wskazała Misticota.
— Mały Stanisław Dumay... — odparł ksiądz spojrzawszy — dobry to chłopiec... wszyscy go kochamy.
— Pozwolisz mi, ojcze, usiąść na kilka minut przy biurku, znajdującym się w końcu korytarza, jeżeli takowe jest wolnem?
— Jesteś tu jak u siebie, moja siostro... Rozporządzaj jak zechcesz.
— Dziękuję ci ojcze.
Siostra Marya przeszedłszy korytarz, drzwi otworzyła.
— Wejdź... — rzekła do Misticot’a.
Chłopiec spełnił polecenie.
Pokój do którego weszli, przeznaczonym był na skład papierów, odnoszących się do budowli nowego kościoła. Całe jego umeblowanie stanowił stół, kilka krzeseł, i liczne zwoje tektury.