Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/514

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żasz... posiadam szyk... nieprawdaż, jak młodzieniec z wielkiego świata?
Misticot, zajęty odbieraniem bielizny, nie zdołał odpowiedzieć.
— Wyglądasz, jak małpa!... — odrzekł nagle głos jakiś po za mówiącymi.
Głosem tym ozwał się Piotr Béraud, gałganiarz, który zostawiwszy przy drzwiach na ulicy swój haczyk i pudło, wszedł z latarnią w ręku, odwiedzić swą siostrę.
I zwracając się do Fryderyka, wystrojonego za pieniądze Melanii Gauthier, zawołał:
Komużeś, do pioruna, ukradł te modne łachmany, jakie masz na grzbiecie?
— Ukradł?! — powtórzył Fryderyk, przyskakując zaczerwieniony.
— Och! nie unoś się daremnie... — odpowiedział stary. — Wiesz, że zemną trudna sprawa, ja ciebie się nie ulęknę. Wszelkie pieniądze, jakie mamy w kieszeni, nie zarobiwszy ich uczciwą pracą, są kradzionemi pieniędzmi. Ha! pięknem jest rzemiosło, jakie prowadzisz... nie ma co mówić! Nurzasz się w błocie, którego ja bym nie dotknął końcem mojego haczyka!
— Jesteś gburem, mój wuju! — krzyknął z wściekłością Fryderyk.
— Ty błaźnie jakiś!... — huknął stary gałganiarz — chceszże, abym ci prawił grzeczności? Ty próżniaku, włóczęgo!... Ja jestem ubogim gałganiarzem, a nie zamieniłbym moich gałganów na twe to niby modne ubranie, hańbą i błotem skalane.
— Każdy pojmuje życie według własnych zapatrywań... Jednych przez nie prowadzi trud i praca... innych wiodą kobiety...
— Aż cię powiodą na galery... zobaczysz!
— Nikomu nic do tego... To mnie tylko obchodzi!... — zawołał Fryderyk. — Dobranoc, ciotko... — rzekł i wyszedł, trzasnąwszy grzwiami.