Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/459

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie o pieniądze tu chodzi...
— O cóż więc?
— Pozwól mi pójść z sobą, a wszystko ci opowiem.
— Ha! pójdź więc... skoro sam na sam tak jest koniecznie potrzebnem... Niech ta rozmowa jednak nie trwa zbyt długo... proszę cię o to... Upadam bowiem ze snu i znużenia.
— Będę się starała przedstawić wszystko jaknajtreściwiej...
Wprowadziwszy wraz z sobą do gabinetu zakonnicę, bankier zapalił cygaro, a zwracając się ku niej, zapytał:
— No! o cóż chodzi?
— Mój wuju... — zaczęła siostra Marya łagodnie — wszak kochasz swą córkę, nieprawdaż?
— O Anieli więc chcesz mówić ze mną?
— Tak... Odpowiedz, proszę, na me zapytanie.
— Cóż chcesz, abym ci odpowiedział? Dziwnem jest to twoje zapytanie,.. Wszak każdy ojciec kocha swą córkę.
— Każdy ojciec... mój wuju... a ty zabijasz swoją!... Jakto... czyż tego nie spostrzegasz?
Bankier rzucił się gniewnie.
— Niech mnie dyabli porwą!... — zawołał — jeżelim się spodziewał usłyszeć coś podobnego? Ja zabijam mą córkę... czem?... w jaki sposób? Radnym się dowiedzieć...
— Przed dwoma tygodniami Vandame miał z tobą rozmowę...
— No... i cóż z tego?
— W owej rozmowie przedstawił ci projekt, w urzeczywistnieniu którego pokładał nadzieję.
— A który ja odrzuciłem... jakem to był powinien uczynić. Vandame jest szaleńcem!... Niech myśli raczej o swej karyerze i o armatach, a nie o małżeństwie. Nienawidzę żonatych oficerów, jeżeli nie zajmują w armii wyższych stanowisk.
— Właśnie on chciał podać się do uwolnienia.