Verrière, jak wiemy, wyszedł do swego gabinetu z Arnoldem.
— Siądź, proszę... — rzekł, wskazując mu krzesło. — Chcę z tobą pomówić o kilku nader ważnych szczegółach.
— Co do naszych przyszłych bankowych interesów?
— Nie.
— Zatem co do projektowanego małżeństwa?
Bankier skinął głową twierdząco.
— Chodzi więc o pannę Anielę? — rzekł Desvignes.
— Tak.
— Słucham cię zatem, kochany wspólniku.
— Żądałeś, abym ci przyrzekł rękę mej córki w nagrodę tej wielkiej przysługi, jaką mi oddałeś... — począł Verrière. — Odmówić nie mogłem... przyrzekłem...i nie żałuję tego, widząc, że kochasz Anielę. Kochając, będziesz dobrym dla niej, a przy posiadanem bogactwie, niczego do uprzyjemnienia życia braknąć jej nie będzie. Należy mi jednak ciebie uprzedzić, że moja wola nie wystarczy na przyprowadzenie do skutku w krótkim czasie tego małżeństwa. Stoimy wobec ciężkiej do zwalczenia przeszkody...
— Znam ją... — rzekł Desvignes.
— Jakto... wiesz o tem?
— Wiem... że panna Aniela jest zakochaną, czyli raczej, zdaje się jej, że kocha... Wiem!
Bankier spojrzał z osłupieniem na mówiącego.
— Doprawdy... — wyrzekł po chwili — wierzyćby trzeba, iż masz chyba na swoje usługi szatana!
— Lub raczej, że sam nim jestem... — odparł, śmiejąc się, Desvignes. — Mefisto w kostiumie dżentlemena! Otóż kochany wspólniku, powiem ci więcej... co cię bardziej jeszcze zadziwi. Nietylko wiem, że panna Verrière oddała swe serce, lecz wiem, kogo kocha.
— Niepodobna, byś wiedział!...
— Jest to pewien porucznik artyleryi, Emil Vandame, jej kuzyn, jeden ze spadkobierców, jacy nam przeszkadzają.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/456
Wygląd
Ta strona została skorygowana.