Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/455

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dziś rano miałam jeszcze nadzieję, iż zdołam może wyjednać zezwolenie ojca — odpowiedziała panna Verrière. — Mówiłam sobie, że w najgorszym razie, gdyby trwał w swoim oporze, miłość uzbroi mnie odwagą ku oczekiwaniu... I spodziewałam się, że to oczekiwanie przeminie w spokoju, podczas gdy teraz... pomyśl kuzynko... jeżeli ojciec zechce wydać mnie za mąż przed dojściem do pełnoletności, jakież będzie me życie... co się ze mną stanie?
— Czemu przewidywać naprzód nieszczęścia, które, być może, nigdy nie nastąpią? — ozwała się siostra Marya. — Gdyby zaś twe smutne przeczucia ziścić się miały, potrafimy temu zapobiedz.
Aniela otarła łzy; na twarzy jej jednak widniała boleść głęboka.
— Ach! — szepnęła; — wiem teraz, w jakim celu przybył ów Arnold Desvignes. Jakiż wstręt czuję do tego człowieka!
— Strzeż mu się go okazywać... — wyrzekła zakonnica.
— Dlaczego?
— Dla nader ważnych przyczyn, których doniosłość pojmiesz, mam nadzieję. Jeżeli to wszystko, co przewidujesz, jest prawdą, jeżeli ów człowiek wszedł do tego domu, jako wybawca, rozciągnął on niewątpliwie nad twoim ojcem absolutną władzę. Obrazić go zatem, rozgniewać, byłoby to tyle, co przyśpieszyć katastrofę, jakiej uniknąć jeszcze można. Przybierz więc pozorny spokój, drogie dziecię, siłą woli. Niech nic w całem zachowaniu się twojem nie zdradzi twych uczuć, nie objawi wstrętu, jaki uczuwasz dla tego człowieka. Bóg zakazuje kłamstwa, lecz milczeć dozwala wtedy, gdy brutalna otwartość, lub wybuch oburzenia mogłyby się stać niebezpiecznemi dla drugich i siebie samego. Pamiętaj, że o honor twojego ojca, a może i życie jego tu chodzi.
Aniela, siedząc w ponurej zadumie, nic nie odpowiedziała.