Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/366

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XXXII.

Ubrawszy się, włożył w portfel bilety bankowe, niektóre papiery, wziął klucz od domu przy ulicy Tivoli i miał właśnie wychodzić, gdy dzwonek zabrzmiał silnie od strony ulicy des Tournelles.
Zatrzymał się zdziwiony.
— Kto to przybywa? — wyszepnął; — nie znam nikogo w Paryżu. Will Scott i Trilby wiedzą wprawdzie mój adres, lecz zakazałem im tu przychodzić.
Dzwonek u wejścia odezwał się powtórnie.
Arnold pochwycił rewolwer i wsunął go do kieszeni, poczem zbliżył się ku drzwiom, otwierając takowe, nie bez pewnej obawy.
Gdy się ma morderstwo na sumieniu, pomimo przedsięwziętych ostrożności, lękać się należy.
Ujrzał stojącego w progu posłańca.
— Co chcesz? do kogo przychodzisz? — zapytał.
— Do ciebie... — odrzekł przybyły po angielsku; — od dwóch dni krążymy około twego domu, nie mogąc spotkać się z tobą.
— To ty! — zawołał Desvignes, poznawszy Scotta w przybyłym. — Zakazałem ci...
Tu, wprowadziwszy go do pokoju, drzwi zamknął.
— Wiem o tem dobrze... — odrzekł Irlandczyk — jeślim przestąpił ów zakaz, musiało to być dla ważnych powodów.
— Trzeba było napisać do mnie i oznaczyć schadzkę według ułożonych warunków.
— A zatem nie odebrałeś żadnego listu?
— Jakto... pisałeś do mnie?
— Pisałem.
— Kiedy?
— Przedwczoraj... Zdaje mi się, że twoja przezorna odźwierna oddała list innemu lokatorowi, którego nazwisko