Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/330

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Sądziłem bowiem... — rzekł Vandame zakłopotany.
— Gniewasz się może, żem ci szczerze objawił mą wolę względem Anieli? — przerwał mu bankier. — Niesłusznie to czynisz. To, com ci wówczas powiedział, nie powinno zrywać stosunków pomiędzy nami. Wiesz, czego żądam, a czego sobie nie życzę... Od ciebie zależy działać rozsądnie w tym razie.
— Byłem mocno zatrudnionym — szepnął oficer. — Mówią o wysłaniu naszego pułku do Tonkinu...
— Brawo! to byłoby doskonaleni dla ciebie pod każdym względem... — zawołał Verrière. — Najprzód mógłbyś się tam odznaczyć i otrzymać awans, a powtóre, zmusiłoby cię to do porzucenia szalonego projektu usunięcia się ze służby i złamania tem całej swej świetnej karyery... Żenić się w tak młodym wieku... jakież głupstwo... szaleństwo! Ach! gdyby mnie ktoś przestrzegł wtedy, gdym to chciał uczynić! O ożenieniu się myśleć wtedy należy, gdy się ma ustaloną pozycyę... gdy się czuć pocznie, że reumatyzmy łamać poczynają...
— Mówisz więc, wuju, że żonę wtedy jako dozorczynię wziąść trzeba? — odparł porucznik z ironią.
— Ma się rozumieć... odgadłeś myśl moją... Otóż co trzeba uczynić! I gdybyś zechciał posłuchać rady człowieka, który świat poznał i życie, zastosowałbyś się do niej.
Każdy wyraz bankiera padał na serce Vandama, jak kropla rozpalonego ołowiu. Widział, iż nic się spodziewać nie może, nic... absolutnie ze strony tego dzikiego samoluba, który jego szczęście dzierżył w swych szponach.

XXV.

Podczas, gdy zasmucony rozmyślał nad tem wszystkiem, szmer dał się słyszeć między obecnymi.
Nowa osobistość weszła do sali małżeństw.