Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/329

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Być może, odpowiesz mi, szwagrze, iż chcąc tak utyć na słoninę, jak ty utyłeś, trzeba szachrować na giełdzie? Otóż nieszczęściem, ja szachruję tylko gałganami... No... w przybliżeniu, jest to prawie jedno i toż samo...
— Masz zawsze jakiś żart na pogotowiu, kochany panie Béraud... — odpowiedział bankier z uśmiechem. Lecz wszystkie te twoje maksymy są jak świat stare, jak mówi Tomasz Vireloque.
— Jaki Tomasz Vireloque?... nie znam go — odparł gałganiarz, nie wiedząc w rzeczy samej, czy istniał kiedy jaki Gavarni.
Fryderyk Bértin zbliżył się do Pawła Béraud, kochanka Joanny Desourdy, i oba słuchali rozmowy pomiędzy dwoma przybyłymi.
— Nieźle się zaczyna... — szepnął Bértin do ucha kuzynowi. — Ojciec Piotr nie cierpi Verrièra. Gdy stary galganiarz zapruszy sobie głowę, rzecz na ostre pójść może.
Otoczono Anielę i siostrę Maryę.
Bankier, spostrzegłszy Vandama, zbliżył się ku niemu, chcąc tym sposobem usunąć się od Piotra Béraud.
— Wszyscy ci ludzie, mój drogi — rzekł, ściskając rękę porucznika — są to istoty nie do zniesienia! A!... — dodał, z ulgą oddychając; — żałuję, żem uległ żądaniom Anieli i gotów jestem, na honor, odjechać przed obrzędem, zabrawszy ją z sobą!
— Pobłażania... mój wuju... nieco pobłażania... — rzekł Vandame, obawiając się, ażeby Verrière nie spełnił swej groźby. — Brak im wykształcenia, to prawda. Lecz wszyscy oni są to poczciwi ludzie, a w dodatku i nasi krewni.
— Ha! napój przygotowany... — rzekł bankier — wypić go trzeba. Skoro przybyłem, zostanę. Lecz wielki Boże... jakież towarzystwo... jakie zebranie!
Poczem, zmieniając nagle przedmiot rozmowy, zapytał:
— Nie widziałem cię już od kilku dni u nas... dlaczego nie przychodzisz?