Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/328

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Pan mer przybędzie za kilka minut... — rzekł do Wiktoryny — racz pani przejść do sali i spocząć.
Wejście orszaku gwarem napełniło salę.
Vandame, próg przestąpiwszy, rzucił ciekawe spojrzenie. Twarz jego zapromieniała radością. Dostrzegł Anielę w towarzystwie ojca i siostry Maryi.
Dziewczę spostrzegło go natychmiast. Spojrzenia ich się spotkały. We wzroku młodego oficera zawierał się cały poemat miłości. Aniela tkliwem odpowiedziała spojrzeniem.
Vandame gorąco pragnął zbliżyć się do swej kuzynki, posłyszeć dźwięk jej głosu; marzenie to jednak nie dało się zaraz urzeczywistnić z tej prostej przyczyny, że tak oboje narzeczeni, jak i wszyscy obecni, pociągnięci pozornem bogactwem bankieta i zewnętrznym blaskiem tegoż, zewsząd go otoczyli i Verrière pomimo woli zmuszonym był do ustawicznych powitań, ściskania rąk tym, których sponiżał w głębi serca.
Aniela przeciwnie z całą szczerością witała przybywających, odpowiadając serdecznemi uściśnieniami na okazywaną życzliwość.
Piotr Béraud, stary gałganiarz, krzepką siłą swej ręki utorowawszy drogę wśród tłumu, zbliżył się do bankiera i obejmując dłoń jego silnym uściskiem, zawołał:
— Dzień dobry, szwagrze!... No... jakże zdrowie? Nie idziemy przez życie jednakowemi drogami..... prawda?... A ztąd nie spotkaliśmy się tak dawno! Ha! tyś szczęśliwy... nie potrzebujesz wygrzebywać haczykiem gałganów pod śniegiem i deszczem. Spoczywasz na miękkim fotelu, w ogrzanem biurze... Jak ja w gałganach, ty przewracasz w biletach bankowych... Lecz to ci służy dobrze, jak widzę — dodał, klepiąc poufale Verrièra po ramieniu. — Utyłeś niepomiernie!
Bankier zapłonął, jak indyk.
Rzucił gniewne spojrzenie na Anielę, pełne wymówki, iż naraziła go na słuchanie podobnie trywialnych dowcipów ze strony ludzi o tyle niższych od niego pod każdym względem.
Piotr Béraud mówił dalej: