Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XIX.

— Ale ja o tem pamiętam... — ozwała się Aniela — z czego korzystam, ażeby ci, ojcze, przypomnieć.
— To więc na sobotę... nieprawdaż? — pytał bankier.
— Tak, na sobotę oznaczone zaślubiny.
— Niepodobna mi będzie zadośćuczynić temu zaproszeniu... W tym dniu będę bardzo zajętym.
Aniela chciała coś odpowiedzieć: uprzedziła ją siostra Marya.
— Przyjąłeś zaproszenie, mój wuju — wyrzekła — cofać więc danego słowa nie należy, tem więcej, iż przyrzekłeś to bliskim swym krewnym. Pomijając przykrość, jakąbyś sprawił swej córce, pozbawiając ją przyjemnej rozrywki, zrządziłbyś tem wiele smutku nowozaślubionym. Bytność tę uważam za obowiązek z twej strony.
— Anielka chciałaby tam sobie pobrykać... nieprawdaż? — rzekł, śmiejąc się, Verrière.
— E! jakież wyrażenie, mój wuju... — zawołała zakonnica.
— Zastosowane do tamecznego zebrania. Wszak są to ludzie nie z naszej sfery.
— Być może... — wtrąciła Aniela — ale pochodzą z naszej rodziny... Zresztą, mój ojcze, zaniechajmy dyskusyi na tym punkcie. Powiedziałeś przed chwilą, że nie odmawiasz nigdy moim życzeniom... Przekonaj mnie o tem, dozwalając wręczyć podarunek narzeczonej twego siostrzeńca. Okaż się dobrym dla kochającej cię córki... Poświęć dla niej parę godzin czasu w przyszłą sobotę. Przyrzecz mi, iż pojedziemy razem na zaślubiny naszego kuzyna.
— No! mniejsza z tem... pojedzmy... skoro chcesz tego koniecznie! — zawołał z niechęcią Verrière. — Uprzedzam cię jednak, iż śmiesznie wyglądać będziemy w podobnem otoczeniu. Śmiesznie... i niewłaściwie... bardzo niewłaściwie!