Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zny, a obok niej mała postać z inteligentną fizyonomią Misticota.
— Nie zamykajcież nam drzwi przed nosem, pozwólcie wejść, ojcze Loriot — rzekł, śmiejąc się, nowoprzybyły.
— A! Eugeniusz Loiseau i Misticot! — zawołał stary woźnica. — Jak się macie, moje dzieci! A cóż ty, chłopcze, porabiasz? — pytał — przeniósłżeś się do naszego okręgu?
— Nie, przybywam, ojcze, do ciebie umyślnie — rzekł narzeczony Wiktoryny, wchodząc w dziedziniec wraz ze swym małym towarzyszem.
— Może chcesz fiakr wynająć?
— Niejeden, lecz kilka...
— Zawiodłeś się...
— Dlaczego?
— Przybywasz zapóźno... Wszyscy moi woźnice już odjechali.
— Mniejsza o to... Nie na dziś potrzebuję powozów.
— A na kiedy?
— Na sobotę.
— Miałżebyś się żenić?
— Tak... właśnie...
— A z kim?
— No... zgadnij, papo Loriot...
— Na co mam męczyć starą mą głowę... Powiedz mi nazwisko tej nieszczęśliwej.
— Nieszczęśliwej? Ja chyba nieszczęśliwy... — zawołał, śmiejąc się, Loiseau.
— No... mów, naprawdę myślisz się żenić?
— Słowo honoru!
— Dziwi mnie to bardzo... W tak młodym wieku zaciągasz się do owego smutnego bractwa...
— Cóż chcesz, mój ojcze, jestem zakochany...
— Po uszy! — dodał Misticot.
— Dziwi mnie to... dziwi... — powtarzał stary, kręcąc