Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zasiadłszy przy kieliszkach i butelce, do której zaprosili właściciela sklepu, Loriot otworzył portmonetkę, a wydobywszy z niej kilka luidorów, podał je Scottowi, mówiąc:
— Oto pięćdziesiąt franków, jako zadatek; resztę wypłacę ci przy odebraniu konia z powozem.
— Może spiszemy umowę? — zapytał Scott.
— Nie, nie potrzeba... mamy świadka; słowo jest słowem. Czekać będę jutro na ciebie w Batignolles, przy ulicy des Moines, punkt o dziewiątej rano. Pytaj się o ojca Loriot... wszyscy mnie znają zarówno dobrze, jak mój fiakr nr. 13-ty.
— Przybędę punkt o dziewiątej...
— No! a teraz ja siadam na kozioł i jadę na stacyę przy cmentarzu Pere-Lachaise — rzekł stary woźnica i odjechał.
Nazajutrz o ósmej rano Scott, zaprzągłszy konia, zwrócił klucze od remizy i stajni właścicielowi i udał się na ulicę des Moines.
Loriot, wstawszy równo ze świtem, doglądał w dziedzińcu wyjazdu swych fiakrów, odbierał od płożących całodzienne zarobki i załatwiał z nimi obrachunki.
Posiadał piętnaście fiakrów, które rozsiał po mieście, i dwanaście eleganckich karet i powozów na zaślubiny.
Zajmował mieszkanie na całym parterze domu. Z trzech stron rozległego podwórza znajdowały się stajnie i remizy, wygodnie urządzone, a oprócz tychże, składy na obrok, siano i słomę.
Mimo podeszłego wieku, Loriot był rześkim, jak młodzieniec. Wszędzie go było pełno, chodził z jednego miejsca na drugie, dozorując, łając, rozkazując, czyniąc uwagi najczęściej żartobliwie, wesoło.
Dwa razy w tygodniu nie wyjeżdżał z domu wcale, zastępując się służącym, a jedynie dozorując sam w budynku. Te dnie przeznaczonemi dlań były na wypoczynek.
Wszystkie fiakry na miasto już wjechały i dzielny Loriot zamykał główną bramę dziedzińca, gdy nagle pomiędzy dwiema połowami bramy ukazała się twarz młodego mężczy-