Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Znasz dobrze służbę? — zapytał. — Umiesz zręcznie i żwawo posługiwać?
— Znam to gruntownie, panie... Od lat dziesięciu oddaję się temu rzemiosłu... Służyłem w restauracyach Brébanta, Maira, Bonvaleta i w Palais-Royale.
— Czy mógłbyś u mnie pozostać przez trzy dni, to jest przez sobotę, niedzielę i poniedziałek?
— Najchętniej... potrzebuję na życie zapracować... Nie gardzę robotą.
— A jakież warunki podajesz?
— Jakie pan zaofiarujesz, na takie przystanę — rzekł Desvignes. — Wiem, iż jesteś uczciwym, rzetelnym człowiekiem.
— A! znasz mnie więc?
— Jak miałbym nie znać właściciela. Salonu rodzinnego w Saint-Mandé... właściciela słynnego pierwszorzędnego zakładu?
— Zatem, mój przyjacielu — rzekł właściciel, ujęty pochlebstwem — przybądź do mnie w sobotę punktualnie o pierwszej w południe.
— Nie chybię ani minuty.
— Mam nadzieję, iż będziemy z siebie nawzajem zadowoleni; prawdopodobnie często potrzebować cię będę.
— Jestem na pańskie rozkazy — rzekł Desvignes z ukłonem i wyszedł z biura.
— Do soboty... mówił sobie, idąc na ulicę de Tournelles — mam trzy dni czasu przed sobą. Więcej niż trzeba, ażeby wszystko ułożyć i skombinować.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Trilby i Scott, otrzymawszy, jak wiemy, w podarunku konia z powozem, w którym uwieźli Edmunda Béraud, pragnęli pozbyć się takowych jaknajprędzej.