Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Śpiąc przez dzień cały po trudach nocy poprzedzającej, Scott wieczorem przyszedł do stajni.
Koń jadł zostawiony sobie obrok z wielkim apetytem, nie znać było na nim utrudzającego kursu, jaki odbył pośród złej drogi i ulewnego deszczu.
— Jutro przypada targ na konie... — rzekł irlandczyk; — zaprowadzę mego bieguna wraz z powozem. Może trafi się tam kupiec, czemu radbym był bardzo. W tatersalu przy ulicy Beaujon za zbyt wiele wymagają formalności. Trzeba powiadomić właściciela, od którego wynająłem stajnię i remizę, że od jutra takowych nie będę potrzebował więcej.
Tu wszedł do sklepu kupca win, położonego, jak wiemy, na rogu ulicy Montreuil, przy alei Filipa-Augusta.
Fiakr czekał na ulicy przed sklepem, a woźnica takowego, stojąc przy bufecie, pił wino.
— Przychodzę powiadomić pana — rzekł Scott, zwracając się do właściciela — że od jutra możesz rozporządzać stajnią i remizą, są one mi już niepotrzebnemi..
— Tak prędko? — zawołał kupiec. — Wynająłeś więc je pan sobie gdzieindziej?
— Nie. Otrzymałem rozkaz sprzedania powozu wraz z koniem, a ponieważ ma to być bezzwłocznie dokonanem, zaprowadzę je jutro na targ.
— Masz pan więc powóz wraz koniem do sprzedania? — zapytał woźnica fiakra, paląc fajkę.
— Tak... wszystko w dobrym stanie — odparł irlandczyk.
— Jestże ów koń zdrów, silny?
— Jak najlepszy... Młode, wytrwałe zwierzę... tęgo chodzi w zaprzęgu.
— A powóz?
— Na cztery osoby... Nieco używany, lecz więcej wart niż nowy.
— Gdybyś pan nie żądał zbyt drogo... nie potrzebowałbyś może na targ konia z powozem prowadzić.
— Możemy się ugodzić...