Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

takową na klucz i wrócił do domu, w którym leżał na podłodze bez ruchu Edmund Béraud.
Zamiast jednak pojechać tą drogą, jaką przybyli z Paryża, Scott skręcił w topolową aleę, jadąc nią po nad brzegiem rzeki, a następnie pod mostem drogi żelaznej Champigny. W celu łatwym do zrozumienia nie chciał powracać tąż samą drogą.
O trzeciej nad ranem przybyli do wynajętej remizy przy ulicy Filipa-Augusta.
Wprowadziwszy do stajni ciężko utrudzonego konia, nasypali mu pełny żłób owsa.
— Jeżeli przeżyje tę noc — rzekł Scott do Trilbego — sprzedamy go jutro za cenę, jaką zań zapłaciliśmy.
— A powôz? — zapytał Trilby.
— Cóż... powóz... trzeba nam będzie nieco na nim stracić. W każdym razie zbierzemy za to dość okrągłą sumkę... Po raz pierwszy w życiu udało nam się złowić taką grubą rybę... Karol Gérard, czyli raczej Arnold Desvignes, jak chce, aby go odtąd nazywać, jest dla nas żyłą złotą.
— Jak my zarówno dla niego... — odparł Trilby. — Przysiągłbym, że dzięki naszej pomocy schwyta on sprawę nielada... góry złota!...
— Tem lepiej dla niego... Jesteśmy zapłaceni i dobrze zapłaceni za naszą robotę. Reszta nas nie obchodzi. O! Karol Gérard ma głowę!... Nie poprzestanie on na tem, ja ci powiadam, zapotrzebuje nas jeszcze i dzięki to jemu, będziemy mogli żyć z rent naszych, jak obywatele.
— Wrócimy wtedy do Irlandyi... nieprawdaż? — zawołał radośnie Trilby, u którego miłość rodzinnego kraju głęboko była rozwiniętą.
— Do Irlandyi?... — odrzekł Scott; — nigdy... nigdy w życiu!...
— Dlaczego?
— Dlatego, że ludzie, z podobną do naszej przeszłością, nie mogą być spokojnymi o siebie w swym kraju, żyć tak bez