Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dział — interes, jaki mnie sprowadza, jest sprawą wielkiej doniosłości.
Młoda kobieta pobladła, drżąc silnie. Widok trójkolorowej szarfy i wyrazy: „Jestem sądowym komisarzem“ mocno ją zatrwożyły, sprawiając jej zamęt nieopisany.
— Sprawa wielkiej doniosłości... sprawa nader ważna... — mówiła, składając ręce. — Stwórco miłosierny! cóż to być może?
— Uspokój się, pani... — mówił poważnie przybyły — i odpowiadaj na zapytania. Ale masz się pani dla siebie o co obawiać... Przybywam tu właśnie dla powstrzymania skandalu, jaki mógłby wyniknąć w waszym hotelu.
— Skandal!.. Boże litościwy!...
— Mógłby wyniknąć w takim wypadku, gdybyś pani na moje pytania nie chciała otwarcie i szczerze odpowiadać.
— Ach! panie... jestem gotową... Pytaj mnie... opowiem ci wszystko, o czem chcesz wiedzieć.
— Pani jesteś zarządzającą hotelem?
— Chwilowo, panie... Pełnię zwykle obowiązki kasyerki, obecnie jednak przez dni kilka zastępuje w zarządzie właściciela, który wyjechał za interesami. Zaszczyca mnie on swem zaufaniem... zaufaniem zasłużonem zresztą przezemnie... zkąd powierzył mi przez czas swej nieobecności absolutną władzę.
— Tem lepiej... Widzę, iż można ufać słowom pani.
— Och! najzupełniej...
— Wszak dziś w południe przybył do tego hotelu pewien podróżny?
Młoda kobieta spojrzała ze zdziwieniem. Zrozumiała nagle, iż będzie badaną co do owego podróżnego, na którego posługujący zwracali jej uwagę.
— Tak... przebył, panie... — odpowiedziała.
— Podróżny ów przysłał pani telegram z Marsylii o zatrzymanie dla niego apartamentu?
— Tak, panie.