Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

uszy kołnierz swego długiego granatowego surduta z mosiężnemi guzikami i spuścił po oczy kapelusz.
Dwaj mężczyźni wysiedli z powozu.
Obaj zdawali się być w podeszłym już wieku. Mieli siwiejące włosy i faworyty.
Ich czarna barwa ubrania, białe krawaty i twarze, starannie wygolone, prócz faworytów, nadawały im pozór obrońców sądowych lub urzędników7 trybunału.
Obadwa weszli do hotelu.
Idący naprzód otworzył drzwi biura.
Zarządzająca, posłyszawszy turkot zatrzymującego się powozu i widząc wchodzących dwóch mężczyzn w tak starannem ubraniu, była przekonaną, iż są to jacyś zamożni podróżni. Podniósłszy się przeto, postąpiła ku nim, mówiąc uprzejmie:
— Jeżeli panowie przybywacie w celu zamieszkania w naszym hotelu, żałuję mocno, że oświadczyć jestem zmuszoną, iż wszystkie numera są u nas zajęte... Nie ma wolnego pokoju.
— Nie chodzi tu nam o apartament... — rzekł ten, który wszedł pierwszy.
— Cóż sobie zatem panowie życzycie?
— Przybywamy do pani o udzielenie objaśnienia...
— W czem takiem?
— Względem pewnego podróżnego, który zamieszkał w waszym hotelu.
— Jednego z naszych gości? — powtórzyła kobieta z zaniepokojeniem.
— Tak, pani.
— Lecz jakiem prawem... zkąd i dlaczego pan chcesz pytać mnie o to?...
Nieznajomy, w miejsce odpowiedzi, odpiął zwierzchnie okrycie, pod którem zarządzająca ujrzała trójkolorową szarfę, owiniętą w około munduru.
— Jestem komisarzem do spraw sądowych — odpowie-