Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lubił niekiedy dla przyczyn sobie tylko wiadomych, rozmawiać ze służącymi. Co chcesz? dodał, trzeba, ażeby młodość wyszumiała.
I wszedł na schody, pokryte szkarłatnym chodnikiem a dosięgnąwszy pierwszego piętra, zatrzymał się przedodrzwiami, przysłoniętemi aksamitną zasłoną pa za którą znajdowały się drugie drzwi hebanowe, nabijane miedzią.
Zadzwonił.
Lokaj czarno ubrany z pośpiechem drzwi mu otworzył.
— Dzień dobry, Dominiku, rzekł Croix-Dieu. Pani przyjmuje? Jest w domu?
— Dla pana barona jest zawsze w domu, odrzekł służący. Znajdzie ją pan w małym żółtym salonie. Oto list od pana Oktawiusza, dodał, zdejmując palto z przybyłego. I jednocześnie na srebrnej tacy, przeznaczonej do przyjmowania kart wizytowych, podał mu list, w trójkąt złożony. Croix-Dieu, rozwinął papier i czytał co następuje:
„Baronie! postępujesz jak dziwak, oryginał, na honor! Stajesz się człowiekiem, z którym żyć niepodobna! Bawiliśmy się zawzięcie tej nocy na baliku u Reginy, gdzie tyś się wcale nie pokazał. Są ludzie, którzy pragnąc cię widzieć gonią za tobą i nigdzie odnaleźć cię nie mogą. Wszędzie jesteś nieobecnym, jak gdybyś skrył się pod ziemię. Oczekiwaliśmy na ciebie u Reginy, nie przybyłeś. Jest ona wściekle zagniewaną. Potrzebuję choć kilka minut pomówić z tobą, nasz dobry przyjacielu. Gdybyś był u mamy, co jest bardzo, prawdopo-