Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szczęśliwego, którym rządziła najszaleńsza i najstraszniejsza ze wszystkich wściekłości, uciekli przed nim, a Landry gonił za niemi wydając dzikie krzyki, nie mające w sobie nic ludzkiego... Otworzyło się kilkoro drzwi do gabinetów od dużego salonu. Nieszęśliwy stary podmajstrzy był mniej żwawy a buty jego podkute dużemi gwoździami ślizgały się po woskowanej posadce.
Piotr Landry schwytał go, porwał za gardło, rzucił na ziemię z najwyższą passyą, oparł mu kolano na piersi i zaczął dusić, śmiejąc się strasznym śmiechom.
— Ratunku!... — ryczał podmajstrzy — ratunku!... on mnie zabije.
Potem głos mu zagasł. Rzężał już tylko...
Wrzask ten doszedł uszów cieśli, którzy uwiadomieni o śmiertelnem niebezpieczeństwie jakie groziło jednemu z nich, poopuszczali tymczasowe swoje kryjówki i pospieszyli na ratunek podmajstrzemu.
Piotr Landry, w szale swoim, wziąwszy ich za nieprzyjaciół zapamiętałych, złączonych, przeciw sobie, puścił starca już prawie bezprzytomnego, podniósł się i stanął naprzeciw nadchodzących...
Wtedy rozpoczęła się straszna walka pomiędzy tym nieszczęśliwym a temi ludźmi usiłującymi sparaliżować wszystkie jego poruszenia, chcącemi obezwładnić go nie czyniąc mu żadnej krzywdy....
Kilkakrotnie już go ująć zdołali. I kilkakrotnie wyrwał im się z rąk, jednakże siły jego wyczerpały się i byłby już padł, gdyby nie wypadek, który o tej nierównej walce zaprowadził go do stołu jeszcze w zupełności nakrytego.