Koledzy, którzy się cisnęli w około Piotra Landry, i nachyleni byli nad nim, usunęli się przestraszeni.
Stary podmajstrzy, drapiąc się za uchem, wyszeptał:
— Do diabła!... obawiam się czy nie zrobiłem głupstwa!
Piotr Landry, przez kilka sekund, zdawał się być w ataku tej strasznej choroby nazwanej delirium tremens.
Członki jego trzęsły się, wargi wykrzywiały odsłaniające zaciśnięte zęby; wzrok jego błędny miał jakiś nieokreślony wyraz. Nagle wyraz ten stał się dzikim, powieki zaczerwieniły się, a raczej krwią zaszły, oczy jak u tygrysa dziko zapałały.
Widocznie ohydne upojenie alkoholem, ogarnęło nim całym, i zamieniło go w dzikie zwierzę.
— Co! — krzyczał on głosem gardłowym, którego tony ostre rozrywały uszy. — Co! jeszcze tu nędznicy... Wydaliście wyrok śmierci na mnie i zabiliście moje dziecko!... Dobrze, wściekły pies zdechnie, ale nie bez zemsty!... Pogryzie was konając!... skazany podnosi się!... biada katom!...
W tejże chwili, Piotr Landry zerwał się i rzucił naprzód przed siebie. Cieśle, zrozumieli dobrze iż to będzie ostrożnie a nie tchórzliwie, usunąć się od napaści nie-
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/80
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
VIII.
Zupełne nieszczęście.