Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/611

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Masz racyę!... — szepnął podmajstrzy — ale widzisz jabym tak bardzo pragnął ją widzieć...
— Zobaczycie ją później...
— Z pewnością zobaczę ją?...
— O! z pewnością, nie ma nawet cienia wątpliwości... Zobaczycie my to ułożemy... tak, żeby się niebyło potrzeby bać niczego!... Ale teraz w tej chwili, mój dobry panie Piotrze, bądźcież mężczyzną przecie!... No!... do widzenia!... już mnie nie ma!...
— Idź więc do niej moje dziecko...
— Za półtory minuty będę ją widział...
— A nie zapomnij że jej powiedzieć, że ją kocham nade wszystko!...
— Co ja jej tam będę gadał... ona to wie doskonale!...
Motyl zamknął drzwi kryjówki, w której pozostawił Piotra Landry; szybko wybiegł na pokład statku, a ztamtąd nad brzeg portu, i popędził kłusem, w stronę zakładu pana Achilesa Verdier.
My go poprzedźmy i wejdźmy wprost do salonu byłego kapitana Atalanty.
W salonie tym, oświetlonym dwoma lampami i wielką ilością świec, znajdowało się około dwadzieścia osób.
Jakób Lambert, pewny, że już mu nie grozi żadne niebezpieczeństwo, przekonany, że Lucyna, w obec osób obcych, miałaby mniej niż kiedykolwiek siły do cofnięcia danego słowa... Zaprosił więc nie przyjaciół swoich, bo tych nie miał wcale, ale kilku bogatych przemysłowców, z którymi pozostawał w ciągłych stosunkach finansowych. Tym sposobom, korzystał jeszcze ze sposobności, chcąc wyzyskać ile się tylko dało sytuacyę, w jakiej go stawiał