Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/578

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

działem formalną odmową na jego szalone żądanie i chciałem zachować w obec ciebie, co do tego smutnego przedmiotu, wieczne milczenie!... Zgóry uważałem się za skazanego; jedyną pociechą dla mnie w tej gorzkiej chwili jest ta, że ciebie nie pociągnę w przepaść razem z sobą...
Jakób Lambert usiadł przed biurkiem; wziął arkusz papieru, którego zawartość już znamy, umoczył pióro w kałamarzu i nakreślił kilka słów z najzimniejszą krwią.
— Mój ojcze — krzyknęła Lucyna — co robisz?...
— Widzisz... uzupełniam to zeznanie.. Kładę dzisiejszą datę... Lepiej skończyć zaraz... Za kilka minut, moje dziecię, nie będziesz potrzebowała obawiać się Maugirona, a szalona wściekłość tego nędznika stanie się bezsilna w obec ciebie!...
Równocześnie kapitan wziął w rękę jeden z pistoletów.
— Wyjdź z tego pokoju moje dziecko — dodał spokojnie nie powinnaś być obecną przy katastrofie jaka ma nastąpić... Pomyśl czasem o twoim ojcu, który, jeżeli był winny, był także bardzo nieszczęśliwy!... Poświęć mu kilka łez... kilka pacierzy... i nie złorzecz nigdy jego pamięci...
Jakób Lambert przerwał sobie na sekundę i podniósł rękę do oczów, potem wyrzekł głosem drżącym.
— Idź, moje dziecko... pozostaw mnie samym... Ale wprzód, moja córko kochana, chodź do mojega serca... chcę cię uściskać ostatni raz przed śmiercią.
Lucyna w głębi serca zrobiła już najwyższe postanowienie.