Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/575

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Któżby cię oskarżył?... — spytała.
— Maugiron...
Młoda dziewczyna chwyciła się za głowę oburącz, ruchem człowieka, którego szał ogarnia, i który usiłuje napróżno myśli swe utrzymać w porządku.
— Maugiron! — powtórzyła po chwili.
— Tak, Maugiron...
— Słyszę cię dobrze, ale zapewne źle rozumiem!... Dla czego wymawiasz to nazwisko?... Czego się możesz obawiać od tego człowieka?... Czyż nie byłam świadkiem okropnej sceny, w której nie chcąc zdradzić ciebie, nędznik ten oskarżył z zimną krwią niewinnego...
— Tak — odpowiedział Jakób Lambert — tak byłaś świadkiem tej sceny, ale w owej chwili, hałas jaki panował, głębokie wzruszenie, jakiegoś doznawała, sprawiły, że wiele drobnych szczegółów minęło dla ciebie niepostrzeżenie!... Tak naprzykład, niewidziałaś, iż zanim odpowiedział komisarzowi policyi, i zanim oskarżył Piotra Landry, Maugiron przybliżył się do mnie, i szeptał mi do ucha wyrazy, których nikt nie słyszał!...
— Cóż mówił?...
— Położył mi warunki straszne!... Naznaczył cenę za jaką chce mi sprzedać moje ocalenie!... Zostawił mi tydzień czasu do namysłu!... Tydzień ten już się kończy prawie... i muszę spełnić nałożone przez niego warunki, lub też uchylić głowę przed fatalnością!...
— Jakież więc — spytała Lucyna — są te warunki?, jaka cena twej wolności!?...
— Na co się zdało mówić o tem!?...