Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/385

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Mój ojcze — krzyknęła Lucyna przerażona i zrozpaczona — mój ojcze co robisz!?...
— Przecież łatwo odgadnąć co robię!... opisuję prokuratorowi cesarskiemu, kradzież u mnie spełnioną i wskazuję mu złodzieja!...
— Ojcze, w imię nieba, nie rób tego!...
Pan Verdier odpowiedział wybuchem śmiechu, i jego pióro, dalekie od wstrzymania się, biegło tem prędzej po papierze...
— Ojcze — błagała Lucyna — daj się wzruszyć mojemi prośbami, mojemi łzami, moją rozpaczą...
— Za dziesięć minut list ten odejdzie do prokuratoryi...
— Przysięgam ci ojcze na pamięć mojej matki, że gubisz niewinnego!...
— Nic ci nie przeszkodzi bronić jego sprawy, powiem to jego sędziom...
— Wielki Boże!... jesteś więc niewzruszonym!...
— Jak prawo!... Jestem okradziony!... chcę sprawiedliwości!...
— Jednakże gdyby pieniądze były ci zwrócone?...
Ręka pana Verdier wstrzymała się, nie dokończywszy zaczętego wyrazu; oczy mu zabłysły i zwróciły się badawczo na młodą dziewczynę i z wyrazem dzikiej chciwości wykrzyknął:
— Gdyby pieniądze były mi oddane!... Czy mi je możesz oddać?... Wiesz gdzie są schowane?... Czy może przypadkiem jesteś paserką tego nędznika?...
Lucyna nie zrozumiała, czy też może nie chciała zrozumieć tego niegodnego zarzutu.