Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/384

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ah! — wykrzyknął Achiles Verdier z wyrazem ponurego zwycięztwa — zgadłem dobrze!... rumienisz się!... wstyd cię pali!...
— Lucyna podniosła głowę.
— Rumienię się, ale nie ze wstydu!... — odpowiedziała, a obrażona duma zachwycającą ją czyniła. — Uczyniłeś serce moje takiem, że nic, czegobym się wstydzić potrzebowała, nie znajduje w niem miejsca!... Nie wiem czy miłością jest uczucie jakie mam dla pana de Villers, i przysięgam ci, że aż do tej chwili nie badałam się pod tym względem!... Człowiek ten wzbudzał we mnie uczucie głębokie, szacunek bez granic, jak wszystko co jest uczciwe i dobre... Dziś jest nieszczęśliwy... jest prześladowany... będę go może kochała, i nie zdaje mi się abym potrzebowała rumienić się za to...
Pan Verdier zaczął się śmiać ironicznie.
— W jakiej to melodramie, z pod rogatkowego teatru znalazłaś te szumne tyrady, któremi wielkie swe uczucia malujesz!? — spytał z gorzkiem szyderstwem.
— Uczucia te, mój ojcze, czerpałam we własnem sercu...
— Jak ci się podoba!... kochaj sobie tego rozbójnika!... Graj dalej swoją rolę!... ja odegram moją, posyłając twojego kochanka do lochu więziennego, potem na ławę przestępców, a ztamtąd pod karabinami na galery!...
Pan Verdier padł napowrót w fotel, który przed chwilą opuścił; podjął dumnie pióro, i tym razem było mu ono posłuszne, bo zaczął pisać z najwyższą łatwością i szybkością