Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/383

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czy o Andrzeju de Villers śmiesz do mnie mówić?... — spytał głosem z gniewu stłumionym.
— Na wszystko będę śmiałą, mój ojcze... zniosę nawet twój gniew, jeżeli tego będzie trzeba, aby ci przeszkodzić w spełnieniu bezwiednie, złego czynu... Straszne pozory obwiniają pana de Villers, to prawda... ale on jest niewinny...
— Milcz!...
— Nie, mój ojcze, nie umilknę!... Milczeć byłoby podłością!... więcej niż podłością... to byłoby zbrodnią!... Powinnam oświecić twoje sumienie... powinnam oszczędzić ci wyrzutów... Ręce tego młodego człowieka są czyste od wszelakiego błędu... jestem tak pewna jego uczciwości jak mojego szacunku dla ciebie!...
— A więc ja jestem potwarcą!?...
— Niech mnie Bóg uchowa od podobnej myśli!... Jesteś najlepszym i najsprawiedliwszym z ludzi, ale okropny zbieg okoliczności uwodzi cię... niepojęta fatalność oślepia cię...
— Nieszczęśliwa!.,. — przerwał pan Verdier głosem piorunującym — ty oskarżasz ojca twojego o zaślepienie podczas gdy ty sama niewidzisz nic z pod gęstej zasłony, która ci oczy zakrywa!... Więc tak!... to co mi powiedziano... to w co wierzyć nie chciałem, więc to jest prawdą?!... Kochasz takiego nędznika, i ta bezwstydna miłość daje ci tyle zuchwałości i bezczelności, że go bronisz przeciw mnie!...
Purpurowa łuna okryła policzki młodej dziewczyny; spuściła oczy, i w wielkiem pomieszaniu ukryła twarz w dłoniach.