Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/386

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja nie wiem czy osobiście posiadam coś rzekła — ale ty ojcze jesteś bogaty — i zapewne przeznaczasz mi jakiś posag, który mi masz dać w dniu, w którym małżeństwo odłączy mnie od ciebie... A więc!... zrzekam się tego posagu... nie pójdę za mąż nigdy... będę pracowała w twoim domu tak jakbym potrzebowała zarobić na chleb... oszczędzę ci wydatku na trzymanie buchaltera... Zastąp sobie pieniądze skradzione temi, którebyś mnie miał dać, i nie oskarżaj pana de Villers...
Pan Verdier wzruszył ramionami i odpowiedział:
— Żartujesz sobie pewno — a żarty tu wcale się niezgadzają z szacunkiem o jakim przed chwilą mówiłaś!... Odejdź... potrzebuję być sam... wszystkie twoje słowa, wszystkie prośby będą bezużyteczne... moje postanowienie jest niezmienne... nic go nie cofnie... przestań mnie nudzić, bo moja cierpliwość jest bliską wyczerpania i nie będę cię więcej słuchał...
Wymówiwszy to, pan Verdier odwrócił głowę i kończył list.
Okropna rozpacz ogarnęła Lucynę. Zrozumiała, ze niepodobna jej będzie znaleść jaką czułą strunę w kamiennem sercu jej ojca... Nie łudziła się w tym względzie wcale, a jednak zdecydowała się na jeszcze jeden ostatni wysiłek.
— Mój ojcze — jąkała padając na nowo na kolana przed nieczułym i bezlitosnym człowiekiem, którego ponura twarz wyrażała tylko pragnienie zemsty, nienawiść i gniew — nie skarżę się na swój los, ale od chwili jak żyję na świecie, wiesz sam, nie byłam nigdy bardzo szczęśliwa... Prawie wszystkie dzieci mają matki... ja nie znałam