Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dać... leje jak z cebra... jakby się upust otworzył! Straciłbym chętnie głowę moję, za kieliszek wódki że od czasu potopu nikt nic podobnego nie widział!...
Piotr Landry dał nura pod dach, nic nikomu nie mówiąc. My widząc nareszcie że chwila jest do działania sposobna, nie zwlekaliśmy ani sekundy — za to ci ręczę — klucz pasował do zamku jak szabla do pochwy... Drzwi się otworzyły same; kluczyk drugi od żelaznej kassy nie zawiódł nas także, w pięć minut wszystko było gotowe i opuściliśmy pawilon, zostawiając wszystko w doskonałym porządku. Drzwi za sobą, pozamykaliśmy starannie, i kopnęliśmy się z naszym łupem nad port... Piękny łup słowo honoru!... Tylko go teraz podzielić... Ty wiesz pewno ile było w kassie?...
— Doskonale!... nie próbuj zatem powiększyć twojej części z krzywdą mojej!... Kassa pana Verdier zawierała siedemdziesiąt tysięcy franków w biletach bankowych...
— Prawda!... jak Boga kocham prawda!... jesteś dobrze poinformowany... niepodobna cię oszukać nawet na jeden marny papierek!... Głupie sprawy... słowo święte!... Masz tu więc oto wszystko co tam było!...
Wiewiór odpiął swoją starą kamizelkę, z grubego zwyczajnego sukna i wyciągnął z sześcią lub ośmiu kieszeni, jakie zawierała, kilka paczek biletów bankowych
— Możesz sprawdzić — powiedział — rachunek jest... ja odpowiadam...
Zapewnienie to widać nie wystarczało Maugironowi, gdyż rozciął paczki i zaczął liczyć jedną po drugiej...