Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— E, głupstwo... mniej jak nic!... raz zabił jednego człowieka, a drugi raz mało nie udusił drugiego...
— I jesteś pewny że podmajtrzy pana Verdier, jest tym samym Piotrem Landry, o którym mówisz?...
— Pewny jak tego że żyję...
— I nikt się tego nie domyśla w zakładzie?...
— Nikt. Rozumiesz pan przecie, że stary zbrodniarz, który pozuje na wzór cnoty i uczciwości, nie jest taki głupi żeby miał opowiadać swoją przeszłość... porzucił swoje nazwisko Landry umyślnie aby zamydlić ludziom oczy, ale ja mam oko prawdziwie indyjskie, poznałem go odrazu, i z pewnością nie pominę sposobności, a mam do tego swoje powody, żeby mu zrobić miłą niespodziankę!...
Maugiron niecierpliwie machnął ręką.
— Ah! — rzekł — gdybym był to wiedział wczoraj co mi dziś opowiadasz!...
— Może przypadkiem masz co ze swojej strony przeciw Piotrowi Landry? — spytał Ravenouillet.
— O, mam ja z nim porządnie na pieńku!...
— Nic nie szkodzi, to się zda na drugi raz!... nie trzeba się martwić o jedną chybioną okazyę... tylko pieniądze raz stracone nie odnajdą się nigdy!...
— Kończ twoje opowiadanie Wiewiórze...
— Czy cię ono interesuje, prześwietny nasz groźny panie?...
— Ogromnie!...
— To za wiele zaszczytu dla mnie!... Wracam do rzeczy... A więc... podmajstrzy wartował cięgle, a nam obydwom, mnie i Gobertowi krew w żyłach ze złości w żółć się zamieniała... Wtem, naraz deszcz zaczyna pa-