Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Piotr daleko później skończył swój obchód jak zwykle; i zwiedził sam tysiące zaułków tego labiryntu, które każdej nocy powierzał tylko czujności buldoga.
Burza huczała z wzrastającą gwałtownością i wielkie krople deszczu zaczęły już padać. Naraz, przybywszy w jedno miejsce, gdzie droga, którą postępował, formowała zakrzywienie wklęsłe, podmajstrzy usłyszał o kilka kroków od siebie, szmer zawalającej się ziemi.
Rzucił swoją bezużyteczną latarnię, gdyż blask oślepiających błyskawic, tłumił słabe jej światło, nabił fuzyę, i rzucił się naprzód, gotów strzelać, jeżeli zobaczy coś podejrzanego. Nogami trącił kilka klocków drzewa, spadłych ze stosu, którego wierzchołek opierał się o mur graniczny.
— A to co znaczy? — spytał się sam siebie, z wewnętrznym niepokojem.
Ale zastanowienie uspokoiło go prawie zaraz i wyszeptał:
— Jestem szalony!... Wicher huczy tak straszny, że może porwać cały zakład!... To pewno fala wiatru, spowodowała spadnięcie tych klocków...
Wrócił się aby podnieść latarnię, i ruszył dalej w pochód ze spokojem, nie zatrzymując się, aż na podwórzu wysadzonem drzewami, wprost pawilonu, w którym się mieściło biuro i kasa na dole, a gdzie, na pierwszem piętrze zasypiał Andrzej de Villers.
Tu znów zaczął się namyślać na nowo:
— Mam wielką ochotę obudzić pana Andrzeja powiedział sobie — uprzedzić go, że pies zdechł, i radzić