Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zdaje się, że tych poczciwców, było wielu pomiędzy robotnikami handlarza drzewa, bo w godzinach odpoczynku szynk nie wypróżniał się pomimo surowych uwag podmajstrzego, a nawet bardzo często kilku próżniaków, więcej spragnionych niżby należało, opuszczało tajemnie robotę i dążyło ukradkiem w stronę szynku kusiciela.
W chwili gdy wybiła godzina piąta, człowiek jakiś wysoki i chudy, w zatłuszczonej czapce, której spuszczony daszek ukrywał górną część twarzy, ubrany w popielatą bluzę, na której powiewał jeden z końców czerwonego krawata, wyszedł z szynku, przybliżył się aż do brzegu kanału; zaczął gwizdać jakiegoś walca, którego w tym czasie powtarzały wszystkie katarynki miejskie.
Zaledwie pierwsze nuty tej dziwnie oddanej muzyki, wielkiego Musarda, rozległy się w powietrzu, jeden z robotników, zrobiwszy fałszywy krok, w przejściu po kładce, spadł na brzeg, z rękoma naprzód, rozsypując w około siebie pęk drzewa, który niósł na plecach.
Ogólny głośny śmiech powstał z tego wypadku.
— Brawo Gobert! — krzyknął jeden głos drwiący — oto się nazywa zamieść czysto chodnik!
— Bileta na parter, po zniżonej cenie! — krzyknął jeden żartowniś — czy są jeszcze w kasie, powiedz no Gobert?
— Gobert, a może sprzedasz twoją kontramarkę? — spytał się trzeci figlarz. — Ja ją kupię po cenie kosztu.
— Śmiejcie się zdrowi, wy bez serca! — odpowiedział robotnik, którego nazywano Gobertem — chciałbym was widzieć na mojem miejscu! Kolano mnie boli, jak