Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Juraś pozostawiony przed domem bawił się swoim konikiem. Właścicielka sklepu odmierzała płyn żądany.
— Bieda to z temi dziećmi — mówiła — czy pani wiesz że twój malec wywróciwszy blaszankę, mógł wzniecić pożar w fabryce. Jedna nieoglęclnie rzucona zapałka wystarczyłaby ku temu.
— Wiem o tem, ukarałam go surowm, przyrzekł mi iż więcej tego nie uczyni.
— Miej my nadzieję iż dotrzyma siwa.
— Jakże się pani powodzi w nowym obowiązku, pani Portier — pytała dalej — czy jesteś zeń zadowoloną?
— Muszę być zadowoloną pośród smutnego mego położenia, stanowi to dla mnie jedyny sposób utrzymania, pomyśl pani że oprócz siebie, mam dwoje dzieci.
— A tak — małą Łucyę oddałaś pani na wykarmienie mamce w Joigny.
— Kosztuje mnie to trzydzieści franków miesięcznie, jakie płacić muszę z mej pensyi — odpowiedziała młoda kobieta, a potem dodała z westchnieniem:
— Ach! — jakże brak mojego dobrego męża boleśnie odczuć mi się daje!
— Wierzę pani — odparła właścicielka sklepu — człowiek który zarabiał do ośmiu franków dziennie...
— I który był tak dobrym... tak uczciwym, który kochał mnie tyle!.. Ach! — maszyna która go przy eksplozyi zabiła, zabiła z nim razem me szczęście!
To mówiąc, pani Portier otarła łzy spływające po jej obliczu.
— Nie płacz moja córko — wyrzekła właścicielka sklepu — są na świecie biedniejsze nad ciebie. Pryncypał godnie postąpił, powierzając ci obowiązek odźwiernej w fabryce; boć w każdym razie gdyby nie roztargnienie twego poczciwego męża, nie nastąpiłaby w kotle eksplozya, wszak prawda?
— Tak! — prawda, niestety!
— Sprawiono mu piękny pogrzeb temu biednemu Portier,